poniedziałek, 12 października 2009

Martyrologia Narodu Polskiego, ciąg dalszy

Po raz kolejny historia pokazuje, że gdy się źle na świecie dzieje to tylko Polak nie zasłania oczu i nie ucieka w rozpaczy. Dziś w akademiku padł Internet. Oczywiście nikt nie zapukał do Alesji Galgano, naszego akademikowego Kapo, ponieważ jeszcze kilka metrów przed jej drzwiami


podchodzącego bije po oczach wielki napis "I am not available after my receiving times" - środa 20.30-21.00. Jasne było, że jesteśmy zdani na siebie i jeżeli sobie nie poradzimy to może Alesia łaskawie kiedyś zawiadomi administratora-złotą rączkę.

Tak więc Paweł i ja niezwłocznie zaczęliśmy działać. Początkowo wyłączyliśmy wszystkie access pointy,


urządzenia na korytarzach, które przekazują dalej sygnał od głównego routera. Niestety bez rezultatu. Nie udało nam się także namierzyć sygnału routera metodą "na chodzonego z laptopem". W tym czasie Włosi, Hiszpanie, Słowacy, Litwini i inni niezidentyfikowanej narodowości ludzie siedzieli na balkonie i w najlepsze palili sziszę. My walczyliśmy dalej.


Już od dawna naszą uwagę przykuwała tajemnicza skrzynka. Skrzynka, która mogłaby być główną skrzynką z bezpiecznikami. Oczywiście kochana Alesia umieściła nań napis mówiący mniej więcej, że wyrwie nogi każdemu, kto będzie ją otwierać. Jednak my nieustraszeni i wyposażeni w obcążki otworzyliśmy tajemniczą skrzynkę i naszym oczom ukazały się rzędy bezpieczników ceramicznych.
Nie znaleźliśmy żadnego bezpiecznika z podpisem router, więc skrzynkę zamknęliśmy i zaczęliśmy kontemplować którędy wiodą kable sieciowe do access pointów. Tym tropem trafiliśmy na starą ciemnię fotograficzną.
Ciemnia jak ciemnia, a jednak w panelu na suficie wchodzi doń pęk kabli sieciowych. I rozwiązanie nasunęło się nam od razu - trzeba wykręcić korki podpisane "Fotor" - Fotoraum. Szum wentylatora w zamkniętym pokoju ucichł, nasze laptopy pokazały, że wszystkie access pointy przestały być dostępne i po chwili... pojawił się Internet.

Niestety na naszej odważnej misji zyskały wszystkie nieruchawe ważywa, które mieszkają z nami pod jednym dachem. Ale cóż, najważniejsze, że jesteśmy podłączeni.

I jak zwykle tak wielu zawdzięcza tak wiele tak nielicznym, o czym nawet nie wie.

1 komentarz:

Deny pisze...

jesteście tacy dzielni i nieustraszeni. trzeba było wpaść na balkon i zapytać głośno, czy nikt nie wie, gdzie jest router. od razu skumaliby, ze próbujecie naprawić net, a potem skojarzyliby fakt, że net jest naprawiony, z wami. poza tym... hm, staram się pomyśleć o kimś, kto przez lata był niedoceniany za swoje wielkie czyny, a potem jednak osiągnął sławę i bogactwo... hm, na pewno był ktoś taki. Ciekawe, ile dostaje administrator złota rączka za godzinę. Czy to by już było bogactwo?