piątek, 2 października 2009

Przez ostatni tydzień wiele się działo. Działo się tyle, że nikomu nie chciało się nic pisać na blogu. Ja uznałem, że tak dłużej być nie może i trzeba coś napisać. Przynajmniej będę miał czyste sumienie. W przeciwieństwie do niektórych.

W zeszły czwartek mieliśmy imprezkę powitalną. To już druga oficjalna imprezka powitalna, ale tym razem przyszło jakby więcej osób i przemawiała Heidi Wunderli-Allenspach - rektor ETH. Nie każdy może być rektorem ETH, a w tym kraju wszystko się kręci wokół tej uczelni, więc to było coś.

 Jan i jego ziomalka

Było to już czwarta imprezka powitalna, na której byliśmy, druga oficjalna. Jak na imprezke na ETH przystało, był poczęstunek z wyczesanymi kanapkami, ciastkami, sokami i oczywiście piwem. To bardzo miłe, że uczelnia myśli o wszystkich. Z Janem oczywiście nie pozostaliśmy bierni (bo nie wypadało) i się solidnie najedliśmy i napiliśmy.




W sobotę przyjechały do nas posiłki w postaci Danki, która przywiozła zaopatrzenie z Polski. Dużo jedzenia - kotleciki, kurczak, orzechy, pierogi i oczywiście linę. O ile bez tego jedzenia byśmy jakoś przeżyli, to bez liny.. oj, byłoby ciężko...

W niedzielę wybraliśmy się z Janem na grę miejską, organizowaną dla przyjezdnych studentów. Sprawa polegała na tym, że byliśmy (prawie) losowo podzieleni na grupy i w tych grupach biegaliśmy po Zurychu, wykonując różne zadania. My się tak przypadkowo podzieliliśmy, że w mojej grupie był Jan i Sebastiaan z Holandii, jeden z sympatyczniejszych typów, których tutaj poznaliśmy. Czasem aż zbyt sympatyczny, ale lepsze to, niż nic. Oprócz nas trzech w naszej grupie była trójka Niemców.. Byli tak maksymalnie oporni w komunikacji, że wcale nie było łatwo. I to nie tylko po angielsku, ale też po niemiecku. Czy wszyscy Niemcy tak mają? Z nimi po prostu coś jest nie tak.. Gra trwała jakieś trzy godziny. W tym czasie zdążyliśmy odwiedzić 13 punktów w centrum miasta. Niestety pierwszego miejsca nie zajęliśmy, a przez to nic nie wygraliśmy. Życie...


Nasi Niemcy: Mikka, Johannes i Jenny

W poniedziałek udaliśmy się z Danką na spacer po Dietikonie, czyli miejscu, gdzie mieszkamy. Zdaje się, że bardzo się jej podobało, ale tutaj chyba przydała by się jej osobista relacja, do której ją gorąco namawiam. Zastanawialiśmy się, jak to jest, że mimo że oni nie tapetują swoich ulic frankami szwajcarskimi i sztabkami złota, a na ulicach nie widać przepychu,  to jednak jest tu jakoś ładniej, niż u nas. Chyba nikt lepiej, niż nasz architekt Danka lepiej tego nie opisze...




 Swoją drogą parę dni temu w gazetach pisano o rankingu międzynarodowej firmy consultingowej Mercer, w którym to Zurych zajął drugie miejsce na świecie, jeśli chodzi o jakość życia. Na pierwszym miejscu znalazł się Wiedeń, na trzecim miejscu Genewa.
W rankingu tej samej firmy, dotyczącym kosztów życia, Zurych znalazł się na 6. miejscu na świecie, Genewa na miejscu czwartym.

Nieustannie dobrą pogodę postanowiliśmy wykorzystać na kąpiel. We wtorek J i D znaleźli nad jeziorem publiczną plażę, więc w środę zaatakowaliśmy ja, uzbrojeni w kąpielówki i ręczniki. Słońce grzało jak w lato. W jeziorze spędziliśmy kilkanaście minut i trzeba przyznać, że było super.
Domyślam się, że w Valencii i Barcelonie, dokąd nasi wierni również zawędrowali panują w dalszym ciągu letnie upały, ale coś za coś..
Obok nas opalała się topless starsza pani. Zdjęć jednak nie będzie. Wygląda na to, że importowali sobie tutaj ten zwyczaj z Niemiec.


Następnie pojechaliśmy na zwiedzanie nowego kampusu ETH. Trzeba przyznać - robi wrażenie. Z drugiej strony nie ma się co dziwić. Ta uczelnia ma roczny budżet w wysokości prawie miliarda franków szwajcarskich, co stanowi 34% budżetu naszego Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Różnica w wydatkowaniu jest znacząca i ciężko jej nie odczuć.

Dzisiaj kolejny dzień zwiedzania. W sumie nie zobaczyliśmy nic nowego. Wypożyczyliśmy sobie dla odmiany rowery, co tutaj nic nie kosztuje, i trochę się pokręciliśmy po mieście. Znów była kąpiel, ale tym razem już nie było tak ciepło. I znów spotkaliśmy tę samą starszą panią, która opalała się obok nas topless.

Niestety nie udało się nam i pewnie już się z Danką nie uda pojechać do Winterthuru, gdzie rezyduje wielki bernardyn. Relacja z tej wycieczki ukaże się w nastepnych publikacjach.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Marny z Ciebie druh, żes nie zajął pierwszego miejsca Januniu... Julx

Unknown pisze...

Nic nie wspominaj o Winterthurze mon ;)

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Unknown pisze...

Pewnie Niemcy słysząc Pawłowy HOCH DEUTSCH wstydzili się odezwać ;)

P.S. Wszystkiego najlepszego Janie!!;) - Mietki dwaaaa