czwartek, 17 września 2009

Nasi sąsiedzi

W naszym szwajcarskim Castel Gandolfo najciekawsi wydają się sąsiedzi. Tak sobie nasi gospodarze wymyślili, żeby upchnąć w tym akademiku samych Erasmusów, przez co jest on zamieszkiwany tylko przez ludzi przyjezdnych i mieszkających tu nie dłużej niż rok.
Wygląda na to, że Janek ma na swoim piętrze sensowniejszych lokatorów. Jego ekipa przedstawia się następująco:

Alessia Galgano zwana też Kapo - jest tutejszym szefem. Opiekuje się tym przybytkiem z ramienia WOKO, czyli organizacji, która zarządza wszystkimi akademikami w Zurychu. Jej praca ogranicza się do ochrzaniania ludzi za to, że źle posprzątali kuchnię albo użyli niewłaściwych worków na śmieci, przez co grozi im kara 240 CHF. Alessia jest dobra w straszeniu i grożeniu. Szczęśliwie ma w swoim wielkim pokoju kuchnię i telewizor, przez co jest praktycznie samowystarczalna i nie pokazuje się na korytarzu. To dla niej lepiej, bo chyba mało kto tu za nią przepada. Z resztą mało kto widział ją na własne oczy.

Łukasz, czyli Lukas zwany też Volksdeutschem - Polak (kiedyś) z Tarnowskich Gór, który od 4 lat studiuje w Berlinie, przedstawia się jako Niemiec i mówi, że ma na imię Lukas. My z nim gadamy po polsku, ale gość jest tak zamulony, że to żadna przyjemność. W wymowie trudno nie zauważyć niemieckiego akcentu. Może lepiej, żeby, jak prawdziwy Bürger, trzymał się ze swoimi.

Justyna Julia - Polka, która studiuje w Mediolanie i przyjechała tu na Erasmusa. Jest ostro zakręcona i podjarana wszystkim. Mówi, że nie wie co się dzieje w kuchni, bo jada na mieście (wydaje nam się, że mieszkając w akadmiku nie da się nie odwiedzać kuchni, ale ok).

Simone, zwana Szymoną Weil - atrakcyjna i nawet sympatyczna Litwinka z Wilna, studiuje informatykę i chyba nawet chodzimy na jakiś przedmiot razem. Pyka z nami w ping-ponga i z Janem w piłkarzyki. Twierdzi, że tak jej się podoba Zurych, że napisała o nim wiersz. Na dodatek po niemiecku. Mi się tego nie chce komentować, ale Jan nie może się doczekać, jak go przeczyta i wspólnie o nim podyskutują. Nie musisz się jednak Danka niczego obawiać - dyskusja nie przerodzi się w nic więcej bo...

Szwedrik - Szwed, którego imienia nie znamy (możliwe, że to Thomas, ale kogo to obchodzi...). Ostro podrywa Szymonę. Właściwie można powiedzieć, że są parą. Oprócz tego nosi koszulki na ramiączkach i bardzo lubi eksponować swoje pachy. Jest to, obok podrywania Szymony i rozmawiania z Jankiem, jego ulubiona czynność. To fantastyczne, że Janek ma takiego miłego partnera do rozmowy. Zawsze, będąc w kuchni, mogą ze sobą wymienić uwagi na temat pogody, taniego piwa itp.

Latający Belg - pierwotnie myślałem, że jest Holendrem, więc mówiłem o nim "Latający Holender", ale Janek doprowadził mnie do porządku i trzeba było go przemianować. Gra z nami w ping-ponga i jest w tym całkiem niezły. Podkręca piłki jak szalony. Właściwie piłeczka nigdy nie lata prosto.

A to moja ekipa:

Bundesrepublikanie - takim mianem określamy wszystkich obywateli Bundesrepubliki, czyli naszego zachodniego sąsiada. Jest ich kilku i są jacyś tacy cisi. Ciężko nawet natknąć się na nich w kuchni.

Kitajce - w naszym akademiku jest cała kitajska mafia. Gotują razem. Używają razem dziwnego urządzenia do podgrzewania ryżu i zawsze po ich gotowaniu ostro jedzie w kuchni. Dziś jednak widziałem jak dwóch Kitajców gadało ze sobą po angielsku, co oznacza, że nie wszyscy pochodzą z Kitaju. A może nawet nie z Kitaju, tylko innego dziwnego kraju... A że z nami nie gadają, to tak naprawdę ciężko powiedzieć, skąd oni właściwie są. Jedno jest pewne - jak kiedyś zagrają z nami w pingla, to rozłożymy ich na łopatki.

Borja - nikt nie wie, kim jest Borja. Nawet nie widzieliśmy Borji. Jego imię jest na jednej ze skrzynek na listy. Otwiera to nam duże pole do spekulacji, kim może być nasz sąsiad i skąd się wziął. Nadal czekamy, bo go poznać.

Ludzi jest oczywiście dużo więcej, ale nie są na tyle zagadkowi albo dziwni, żeby o nich pisać.
A w następnym odcinku naszego blogowego serialu...
o naszych kolejnych wyczynach na ściance i wizycie w największym sklepie górskim w Zurychu, jeśli nie w całej Szwajcarii.

4 komentarze:

Dorota Dulińska pisze...

ale wy złośliwi jesteście dla swoich biednych i nieświadomych niczego sąsiadów... w sumie złośliwość świadczy o inteligencji i w ogóle nie mam weny twórczej, erudycja 1000 ;) ale to dlatego, że cały dzień mój mózg był eksploatowany, tłumaczę się bo nie mam do napisania nic mądrego... nie idzie mi rzeźbienie ale postaram się coś jutro napisać

Dorota Dulińska pisze...

mogę napisać jeszcze jeden komentarz ale będzie dużo mniej ambitny od poprzedniego i do erudycji dojdzie inteligencja 1000

Dorota Dulińska pisze...

dlaczego nic nie piszecie?
wracam z kursu z nadzieją, że przeczytam następny wpis, a tu nic i nie uwierzę, że nic się nie działo! coś leserujecie strasznie

Deny pisze...

Niepokoję się, bo wieść gminna niesie, że stosunki Simony i Szwedrika uległy ochłodzeniu. Czy to jesienne chłodki zmusiły go do osłonięcia wdzięków i wtedy Jankowe uroki, porównywane z osłoniętymi pachami, dały o sobie mocniej znać? Dość, że Jan nie wspominał nic o romantycznych pojedynkach w piłkarzyki. Ale już wszystko wiem.